
9 marca 1993 roku zmarł Ewald Gawlik, o którym mówi sìę “śląski Van Gogh”. Urodził się w 1919 roku na Nikiszu, a jego grób znajduje sìę na cmentarzu w katowickim Giszowcu, gdzie mieszkał i malował swoje kolorowe obrazy – najpierw w kuchni, potem w Klubie Seniora znanym obecnie jako Gawlikòwka.

Gdyby nie wybuchła II wojna światowa, pewnie skończyłby studia na krakowskiej ASP. Ale stało się inaczej – wywieziony na roboty do Niemiec zetknął się z Drezdeńską Akademią Sztuk Pięknych. Po zwolnieniu z pracy przymusowej powołany do Wermachtu zawędrował aż do Laponii, później skierowany na front wschodni, ranny odbywał kurację w Czechosłowacji, a potem służył w jednostkach gospodarczych w Lotaryngii.
Po wojnie wrócił do kraju, ale uznany za element niepewny politycznie, musiał wyrzec się swoich marzeń o sztuce i pracować na kopalni. Mimo to został artystą – jednym z ważnych malarzy nieprofesjonalnych, członkiem Grupy Janowskiej. Pod koniec życia znalazł wsparcie u Dyrektora kopalni Staszic, który udostępnił mu miejsce do pracownię, a wcześniej wsparcie fryzjera, Ludwika Lubowieckiego, który kupował jego obrazy. Bo pomimo trudów życia, obrazy Gawlika były niezwykle optymistyczne i kolorowe🙂
Dziś, gdy na Ukrainie toczy się wojna, można zastanawiać się, jak zmienią się plany życiowe uciekających stamtąd ludzi. Czy odnajdą swoje miejsce, czy znajdą warunki, by rozwijać swoje talenty?
I czy koniecznie historia musi się powtarzać, choć świat bez wojen jest o niebo lepszy…


